fot. elblag.net
W najnowszym wydaniu tygodnika Angora ukazał się materiał autorstwa Tomasza Patory, reportera programu „Uwaga” TVN. Dziennikarz postanowił bliżej przyjrzeć się sprawie Pachnącego Domku, który znajduje się przy ul. Królewieckiej.
Fakty są takie, o których w Elblągu wszyscy wiedzą. W tym miejscu sprzedaje się tzw. „dopalacze”, które nie tylko są substancjami odurzającymi, ale również trującymi organizm. Wiemy także, że okoliczni mieszkańcy i właściciele lokali handlowych próbują walczyć z tym problemem. Pisali nawet petycję do władz miasta. Jednak z tekstu Angory wyłania się bezsilność zarówno władz miasta, jak i policji, prokuratury i sanepidu.
Przedstawiamy kilka fragmentów tego materiału. Mamy też nadzieję, że w końcu ten problem zostanie rozwiązany, nim znów dojdzie do tragedii.
„Imitacja produktu – Rozpałka do pieca koloru niebieskiego. Przyspiesza rozpalanie oraz w niektórych przypadkach zmienia kolor węgla na niebieski”, „Farblos Wzgórze. Saszetka zapachowa – element dekoracyjny”, „Braun Wzgórze. Wyjąć z opakowania i powiesić w wybranym miejscu”, „Sosnowe wzgórze”. Na wszystkich ten sam dopisek: „Produkt nie do spożycia”. Mój przewodnik wybiera jedną z saszetek: – To jest marycha, kiedy badali to cudo, znaleźli UR-144. Nie wiesz pan co to?
Syntetyczny kannabinoid, działanie zbliżone do THC, naturalnego alkaloidu zawartego w konopiach indyjskich – recytuje, jakby wykuł na pamięć podręcznik do chemii. Miał czas, żeby się go nauczyć, Pachnący Dom jemu i jego kilkudziesięciu sąsiadom zatruwa życie od ponad dwóch lat: – Jak pan jutro obejdziesz te wszystkie urzędy, odpowiedz mi pan na jedno pytanie: dlaczego wszędzie w kraju dopalacze z dnia na dzień stały się nielegalne, a tu, w Elblągu, zostało po staremu?
Pan Stanisław czeka na mnie przed swoją kamienicą, przyniósł z mieszkania segregator pism podpisanych przez niego i kilkudziesięciu okolicznych mieszkańców. Pisali do prezydenta Elbląga (odpisał, że nie ma wpływu na to, kto i czym handluje w mieście, ale robi, co może) i na policję (podobna odpowiedź wzbogacona o ostatni pomysł z „zakłócaniem porządku”). Znów liczymy klientów. – O tej porze przychodzą dzieciaki, do dwudziestu paru lat – ciągnie pan Stanisław. – Wieczorem zaczną podjeżdżać też taksówki z dorosłymi. Czasem ciężko ustać spokojnie, jak się na przykład widzi matkę z wózkiem, która parkuje dziecko przed Pachnącym Domem i idzie po towar jak po mleko. Zawsze zaglądam też za róg kamienicy, tam często od razu palą to świństwo i popijają wódą. Jednego ledwie zdążyliśmy odratować, nieprzytomnego z drgawkami i we własnych odchodach zabrało pogotowie.
Dr Joanna Majewska, ordynator oddziału dziecięcego Miejskiego Szpitala w Elblągu, na hasło „Pachnący Dom” z miejsca przedstawia charakterystykę typowego pacjenta: – Ma od 13 do 17 lat i jest albo po samych dopalaczach, albo – najczęściej – zmieszał je z alkoholem.
Znajdują go policjanci albo przechodnie. W parku lub krzakach nad rzeką, bo tam palił i pił z kumplami, a kiedy się źle poczuł lub stracił przytomność, to koledzy uciekli. Stąd więcej przypadków jest latem, kiedy łatwiej siedzieć w krzakach, ale zimą też się zdarzają – dobrze, że do tej pory nikt nie zamarzł. Inny wariant jest taki, że szkoła zauważyła dziwne zachowanie ucznia, kolejny nazywamy „rodzinną dyskoteką” – cała rodzina wjeżdża tu z pacjentem.
W 2012 roku na oddział dziecięcy trafiło siedmiu pacjentów po samych dopalaczach, dużo więcej zmieszało je z alkoholem, w ubiegłym roku podobnie. Do liczby tej trzeba dodać pacjentów powyżej 18 lat, którzy trafiają do innego szpitala – w sumie dotychczasową liczbę zatrutych ocenia się na blisko trzydzieści przypadków. Wszyscy zdają sobie sprawę, że to niewielki procent – większość klientów Pachnącego Domu nie trafiła do żadnej placówki.
W październiku 2010 r. wystarczył jeden dzień, by – tuż po zapowiedzi premiera o brutalnej rozprawie ze sprzedawcami dopalaczy („W walce z dopalaczami, jak będzie trzeba, będziemy działać na granicy prawa”) – inspektorzy sanepidu w asyście policji zamknęli blisko 850 sklepów w całym kraju. Podstawą była decyzja Głównego Inspektora Sanitarnego, w której nakazał on wycofanie z obrotu wyrobu o nazwie „Tajfun” i podobnych dopalaczy oraz zaprzestania działalności wszystkich punktów, które handlowały tymi wyrobami.
Decyzję opatrzył rygorem natychmiastowej wykonywalności. W imieniu pana Stanisława pytam szefa sanepidu: – Jak to możliwe, że w całym kraju można było zamknąć jednego dnia wszystkie sklepy z dopalaczami, a tu przez dwa lata nie możecie zamknąć jednego? – No tak, wie pan..., wtedy była decyzja Głównego – inspektor Jarosz lekko się uśmiecha, powoli i ostrożnie dobiera słowa: – Do dzisiaj trwają pytania i liczne kontrowersje, czy tamte działania były do końca zgodne z prawem.
Na podstawie Angora „Pachnący Dom” (Tomasz Patora)