Dość niepostrzeżenie przeszła w Elblągu informacja o utworzeniu 10 grudnia 2018 roku Elbląskiego Centrum Onkologii, które tworzą wspólnie Wojewódzki Szpital Zespolony w Elblągu oraz Centrum Radioterapii NU-MED. Cel jaki przyświeca temu przedsięwzięciu jest bardzo szczytny – chodzi bowiem o kompleksową opiekę onkologiczną, rozwój działań profilaktycznych, współpracę i koordynację obsługi pacjentów w celu zapewnienia szybkiej diagnostyki oraz skojarzonego leczenia onkologicznego. To dobra wiadomość dla elblążan od strony idei. Jak to się ma od strony elblążan jako płatników składek do Narodowego Funduszu Zdrowia?
Spróbujmy prześledzić i zapytać, bowiem każdy z nas jest przymuszony odprowadzać składki na leczenie w zakładach publicznej opieki zdrowotnej na zasadach solidaryzmu społecznego, to znaczy, że niektórzy z nas przez całe życie płacą i nie korzystają wcale, bądź sporadycznie, ale są takie osoby, których los nie oszczędza i leczenie ich chorób jest niebotycznie drogie. Nikogo, kto zostanie dotknięty takim schorzeniem, nie byłoby stać na leczenie, zwłaszcza przy chorobach nowotworowych, stąd zasada solidaryzmu społecznego w udźwignięciu kosztów leczenia jest tutaj zbawienna. Łączenie sił w walce z chorobami nowotworowymi, celem zwiększenia efektywności leczenia, jest ze wszech miar słuszne zwłaszcza wtedy, gdy łączą się podmioty z dużym potencjałem o podobnej wielkości i celach.
Jak spojrzymy na strony Elbląskiego Centrum Onkologicznego, to porównanie podmiotów je tworzących wygląda jak biblijny opis Dawida i Goliata. Wojewódzki Szpital Zespolony jako publiczny zakład opieki zdrowotnej wydaje się wyglądać jak Goliat ze swoja ostatnią inwestycją za kwotę ponad 57 milionów złotych z roku 2013. Spółka Akcyjna NU-MED jest własnością krajowych osób fizycznych z kapitałem zakładowym wg KRS w kwocie jeden milion szesnaście tysięcy złotych, nie mająca statusu Organizacji Pożytku Publicznego, działająca dla zysku akcjonariuszy zgodnie statutem.
Według przewodniczącego Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Onkologicznego prof. Jacka Fijutha, obowiązująca wycena hospitalizacji pacjentów stabilizuje finanse ośrodków onkologicznych i zagraża utrzymaniu jakości leczenia. Chodzi o to, aby nie szacowano kosztów procedur wyrwanych z kontekstu, ale by onkologia była kontraktowana i wyceniana kompleksowo.
W Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym są dwa oddziały zajmujące się leczeniem nowotworów – Oddział Chirurgi Onkologicznej i Oddział Onkologiczny. Czy przynoszą one finansową stratę szpitalowi czy chociażby mały zysk, tego nie wiemy, bo nie mamy dostępu do szczegółowego sprawozdania finansowego, ale jak wynika z informacji zrzeszenia publicznych szpitali onkologicznych i instytutów za rok 2015 przyniosły one stratę w wysokości ponad 130 mln zł. Pewnie podobnie jest w Elblągu, że oddziały onkologiczne również generują stratę. Jaki wynik finansowy odnotowuje spółka Nu-Med w Elblągu? Na pewno nie stratę, ponieważ akcjonariusze byliby zmuszeni ją pokrywać z własnej kieszeni. A skoro zysk, to dlaczego procedury intratne Wojewódzki Szpital Zespolony oddaje na zewnątrz rezygnując z możliwości pozyskania dodatkowych środków? Z powodu braku sprzętu? Co stało na przeszkodzie, aby przy okazji ogromnej inwestycji wspieranej ze środków unijnych, aplikować o sprzęt konieczny do radioterapii, tak aby proces leczenia onkologicznego zamknąć kompleksowo, bez konieczności wysyłania pacjentów do Olsztyna lub Gdańska?
Szpitalem zarządza doświadczony zespół ludzi o bardzo wysokich kwalifikacjach, znający realia rynkowe i jest wspierany przez radę nadzorczą złożoną z oddanych służbie publiczne ludzi w osobach: Jana Bobka, Bernadety Hordejuk, Piotra Tomaszewskiego, Ryszarda Święcickiegio, Tomasza Sielickiego, Jana Harhaja, Władysława Mańkuta czy Pawła Jankowskiego. To grupa osób, która z racji własnych doświadczeń zawodowych w biznesie, nie popełniłaby takiego błędu, by zrezygnować z procedur dochodowych a pozostawić przynoszące stratę, bo w długiej perspektywie oznacza to zapaść. Jakie są zatem przesłanki uzasadniające takie działanie?
Każde dodatkowe źródło dochodu dla publicznego zakładu opieki zdrowotnej jest bardzo cenne, bo pozwala np. skrócić kolejki do badań specjalistycznych. Na badanie rezonansem magnetycznym ze skierowaniem „pilne” pacjenci w Elblągu czekają pół roku. Swoją drogą to bardzo zły model wydawania publicznych pieniędzy – by nie powiedzieć, patologiczny.
Mój znajomy, którego dolegliwość powoduje niezdolność do pracy, otrzymał w grudniu skierowanie na badanie rezonansem magnetycznym do Szpitala Wojewódzkiego – termin za pół roku. Prywatnie w tym samym szpitalu na tym samym sprzęcie następnego dnia może wykonać to badanie za kwotę około 500 złotych. Za pół roku zwolnienia lekarskiego system wypłaci mu kwotę około 12 tys. złotych. Do tego dojdzie jeszcze zwolnienie po zabiegu, który zostanie wykonany najwcześniej za pół roku po badaniu rezonansem, co razem uczyni kwotę około 15 tys. złotych. Czy to ma sens?
Ponieważ dolegliwość była tak dalece bolesna, że skazywała znajomego na półroczne bycie na środkach przeciwbólowych, zdecydował się na prywatne wykonanie badania w obawie o skutki uboczne przyjmowania silnych środków przeciwbólowych. Po badaniu, w przeciągu tygodnia, w tym samym szpitalu wojewódzkim wykonano zabieg, po którym po miesiącu wrócił do pracy. Płacąc prywatnie za badanie rezonansem – w trosce o swoje zdrowie – uratował ZUS-owi około 10 tysięcy złotych, bo miał pieniądze. A co maja zrobić pacjenci, których nie stać na prywatne badanie wykonywane na publicznym sprzęcie w publicznym szpitalu? Jaki mechanizm powoduje, że system działa na opak? Przecież normalnie pacjent powinien znaleźć się w szpitalu, mieć pełną diagnostykę, zabieg, standardowe zwolnienie poszpitalne i do pracy. Kto wymyślił taką formułę, żeby sprzęt kupiony za pieniądze podatnika przez publiczny szpital był niedostępny dla pacjentów tego szpitala? Na jakiej podstawie prawnej w formułę publicznej służby zdrowia wpisuje się praktyka zlecania badań specjalistycznych na publicznym sprzęcie przez specjalistów zatrudnionych w tym szpitalu i prowadzących prywatną praktykę lekarską? Bo jest to oczywisty konflikt interesów – opisany w kodeksie pracy jako zakaz konkurencji. To jest rzecz nie do pomyślenia w gospodarce rynkowej – to tak, jakby pracownik firmowego serwisu samochodowego prowadził prywatny warsztat samochodowy i podbierał klientów z serwisu firmowego. Na drugi dzień wyleciałby z pracy, a w publicznej służbie zdrowia to funkcjonuje w najlepsze pod okiem zarządów i rad nadzorczych publicznych szpitali. Co zatem stoi na przeszkodzie, aby pieniądze podatników płacących pod przymusem składkę nie były transferowane do prywatnych spółek?
Przez całe swoje życie, od kiedy pracuję, wpłaciłem do systemu, licząc po dzisiejszych stawkach, kwotę około 120 tys. złotych, nie korzystając z usług szpitalnych i nie godzę się na to, aby pieniądze, które mają służyć wszystkim pacjentom na zasadzie solidaryzmu społecznego były w taki sposób transferowane do prywatnych podmiotów gospodarczych. Nie jestem przeciwny równoległej sieci prywatnych zakładów opieki zdrowotnej, ale trzeba postawić wyraźną granicę między publicznym a prywatnym, bo dzisiaj to się dzieje na zasadzie: prywatne zyski, publiczne koszty. Dzieje się tak pod politycznym nadzorem wszystkich partii, co znajduje odzwierciedlenie w składach rad nadzorczych. Co gorsza, wszyscy zadają się być zadowoleni, oprócz pacjentów, o których los są wszyscy zatroskani, zwłaszcza w roku wyborczym.
Na naszych oczach dochodzi do tragedii każdego dnia
Niemal każdego dnia jesteśmy bombardowani informacjami o dramatach pacjentów i ich rodzin, których sprawcą jest publiczna służba zdrowia. Ktoś zmarł na szpitalnym korytarzu po kilku godzinach oczekiwania na pomoc, komuś nie udzielono pomocy i doznał wylewu, kogoś odesłano do domu i zszedł z tego świata – prawie się do tego przyzwyczajamy. W środku Europy dzieją się rzeczy z trzeciego świata.
Mój przyjaciel trafił w wigilię do Szpitala Wojewódzkiego z drugim udarem mózgu. Badanie głowy rezonansem magnetycznym wykonano w pierwszy dzień po świętach, czyli trzeciego dnia. Gdy został przyjęty do szpitala jeszcze mówił – trzeciego dnia już był roślinką i tak jest do dzisiaj. Miał pecha – nie trafił do filmowego szpitala w Leśnej Górze, ale do szpitala w Elblągu. Kolejna rodzinna cicha tragedia, tym razem w naszym mieście. Ile jest takich, o których nie wiemy i się nigdy nie dowiemy, bo rodzina pogrążona w bólu nie ma siły zmierzyć się ze ścianą bezduszności i arogancji systemu? Ta ściana zaczyna się już na poziomie lekarzy rodzinnych, gdzie uzyskanie skierowania na badanie częstokroć graniczy z cudem, poprzez SOR-y i na końcu szpitale.
W ostatnią sobotę po południu odwiozłem starszą panią z mojej ulicy do Szpitala Wojewódzkiego – przez chwilę straciła wzrok i miała problem z utrzymaniem równowagi. Pani w rejestracji skierowała starszą panią do lekarza ogólnego, lekarz ogólny do okulisty na oddział, okulista przekierował do konsultacji neurologicznej – po pięciu godzinach trafiliśmy na SOR – gdzie rozpoczęła się diagnostyka neurologiczna. O godzinie drugiej w nocy – po ośmiu godzinach – starsza pani decyzją lekarza została zwolniona do domu. Miałem dużo czasu, by obserwować prace SOR-u i mimo woli być świadkiem doli i niedoli osób oczekujących na pomoc. Dla ludzi w bólu to czasami kilkunastogodzinna gehenna. Jeden lekarz i ratownik na około 40 osób z rożnymi dolegliwościami. Pan z rozciętą głową oczekujący 12 godzin, inny z rozciętymi palcami – 10 godzin, jakaś pani zwijająca się z bólu – 8 godzin. Wiele osób z podejrzeniem złamania kończyny czekających 6 godzin na skierowanie na prześwietlenie, jakby nie można było zaraz po wywiadzie skierować ich na rentgen. Po wykonaniu prześwietlenia dalsze oczekiwanie. Ile godzin? – nie wiadomo – do skutku. Na każdym oddziale jest dyżurujący lekarz, ale nikt nie zejdzie na SOR by rozładować kolejkę. Organizacja pracy SOR-u, a właściwie jej brak, nikogo oprócz pacjentów nie interesuje. Do czasu, gdy się coś stanie – wtedy zainteresowanie wykazuje prokuratura, tyle że już jest wtedy za późno.
Od wielu lat system jest w zapaści – produkuje rencistów
Nie ma znaczenia kto rządzi – prawica, lewica czy liberałowie. System ochrony zdrowia jest cały czas niedofinansowany a co gorsza źle zorganizowany i źle zarządzany. Z jednej strony brak środków na diagnostykę, w tym również profilaktyczną, z drugiej strony miliardy wyciekające na fikcyjne zwolnienia lekarskie. Skutek jest taki, że wiele osób oczekując latami na specjalistyczne procedury medyczne staje się inwalidami i pobiera świadczenia rentowe odchodząc z rynku pracy, co powoduje miliardowe straty dla gospodarki. Mówiąc wprost – patologiczny system metodycznie produkuje rencistów, nie zapobiega profilaktycznie zapadaniu na wiele chorób, które nie wykryte w porę zwielokrotniają koszty leczenia a w dziesiątkach tysięcy przypadków prowadzą do przedwczesnej śmierci. Nikomu to nie przeszkadza – ani z prawej, ani z lewej strony.
Dzisiaj głównym tematem debaty publicznej jest deklaracja LGBT oraz kto przed wyborami rozda więcej pieniędzy z budżetu państwa. Kto po wyborach i w jaki sposób ten budżet napełni, to już nikogo nie interesuje. Temat reformy służby zdrowi traktowany jest po macoszemu, bo nie da się go sprzedać jako kiełbasę wyborczą, ale kiedy o nim mówić jak nie teraz właśnie.
Stefan Rembelski