fot. Bartłomiej Ryś
Zakupy kiedyś, a zakupy dziś. Różnice? Przede wszystkim więcej sklepów samoobsługowych i możliwość płatności kartą. Nawet zbliżeniowo, bez podawania PINu, ale najczęściej tylko do 50 zł. Wygoda? Jak najbardziej. Oszczędność? Niekoniecznie. Możliwość skontrolowania rachunku bankowego z każdego miejsca na świecie? Tak! Niestety, w Elblągu nadal wiele sklepów nawet nie ma terminali płatniczych bądź wprowadzają (nielegalne) ograniczenia.
Płatność kartą od ustalonej kwoty (najczęściej jest to 10 bądź 20 zł) to naruszenie dobrych praktyk oraz umów z agentem rozrachunkowym, na mocy których dany sklep oferuje płatności kartą (ma odpowiednie do tego urządzenie). Skąd ograniczenia? Jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Sklep musi zapłacić za każdą transakcję tzw. „interchange”. Jest to swoista prowizja dla agentów rozrachunkowych. Duże sklepy mogą stawki te negocjować, małe sklepiki najczęściej mają z góry narzuconą taryfę. Nigdy w ilości transakcji nie przebiją wielkopowierzchniowych supermarketów.
Interchange ustawowo został zmniejszony z dniem 1 lipca 2014 roku. Nie oznacza to jednak wcale, że operatorzy automatycznie wprowadzili poprawki do swoich cenników. Każdy sklep i tak i tak musi osobiście negocjować nowe warunki. A o to trudno – powód wyżej.
Powracamy więc do tematu, którym zainteresowało się stowarzyszenie „Elblążanie Razem”. W materiale video przedstawili oni problemy małych sklepików, które nie mają szans w konkurowaniu z dużymi sklepami. A tak dzieje się w Elblągu, w którym mamy kilkanaście Biedronek, jeszcze więcej „Żabek” bądź innych „Małpek”. Klienci wymagają, ale jak spełnić te wymogi, kiedy przy ogólnym bilansie miesięcznym z prowadzenia działalności cały czas widnieje minus?
Teoretycznie gdy sprzedawca odmawia honorowania płatności kartą przy niewielkich transakcjach, możemy powiadomić o tym swój bank. A w praktyce?
Chyba jednak powinniśmy choć trochę „wczuć” się w skórę elbląskich małych przedsiębiorców. W naszym mieście na pewno łatwo oni nie mają.